sobota, 29 marca 2014

Rozdział 4

                Nie chciałam go obudzić. Widziałam jak zmęczony jest. Najdelikatniej jak potrafiłam wyswobodziłam się z jego objęć. Patrzyłam jeszcze chwilę na jego spokojną twarz. Ryan był moim pierwszym chłopakiem. Przyjechałam do brata, by w Nowym Jorku ukończyć liceum i zakochałam się. Było idealnie. Zawsze traktował mnie dobrze, z szacunkiem. Często miewaliśmy drobne sprzeczki, rzadziej większe kłótnie. Jednak szybko się godziliśmy, bo prawda jest taka, że byliśmy w sobie po uszy zakochani. Nasz związek nie był istną sielanką. Jedno miało pretensje do drugiego o brak czasu, aż w końcu znaleźliśmy i na to antidotum. Gdy się kocha, jest się w stanie góry przenosić, by to nadal trwało. A my nie potrafiliśmy bez siebie żyć. Nasz związek trwał zaledwie, lub aż, rok. To był piękny rok. Spędziłam z nim wiele wspaniałych chwil i jestem pewna, że on uważa tak samo, jednak coś się zmieniło. Widziałam jak oddalamy się od siebie. Aż w końcu stało się to. Zdradził mnie. Później nawet nie próbował się tłumaczyć. Szybko podjęłam decyzję o powrocie do domu, do Atlanty. Tam spędziłam kilka samotnych miesięcy i w tym czasie nabrałam do tej sytuacji dystansu. Tłumaczyłam sobie, że właśnie tak musiało być. I podziałało. Zdołałam pozbyć się uprzedzeń. Nie obchodziły mnie już wytłumaczenia. Było minęło, nie ma co rozpamiętywać. Szczególnie, że nie zostało nam zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie.
                Nie potrafiłam się powstrzymać od płaczu. Zebrałam w sobie ostatki sił i poszłam do kuchni, gdzie czekali na mnie chłopacy. Rozmawiali o czymś cicho, a gdy zobaczyli, że idę, zamilkli. Nie wnikałam. Nie obchodziło mnie to. Zatrzymała się w progu. Nie wiedziałam jak długo jeszcze wytrzymam.
                -Zasnął – powiedziałam. Tim kiwnął głową. Był wyraźnie zaniepokojony. Doskonale mnie znał i zdawał sobie sprawę z tego, że moja postawa jest tylko grą. – Wychodzę.
                Niemalże wybiegłam z domu. Momentalnie znalazłam się przy aucie. Wsiadłam i przerzuciłam wszystkie rzeczy w kartonach w poszukiwaniu dresów. Gdy je znalazłam, szybko przebrałam spodnie i wcisnęłam na nogi buty do biegania. Gdy zaczęłam je wiązać w okno ktoś zapukał. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że przy samochodzie stoi Liam. Otworzyłam drzwi, jednak nadal zajmowałam się sznurowaniem adidasów.
                -Dokąd idziesz? – spytał z wyraźną troską w głosie.
                -Pobiegać. Muszę pomyśleć – odparłam krótko. Nie miałam najmniejszej ochoty na spowiedź.
                -Ale wrócisz? – spytał niemalże błagalnie. Przemilczałam to. – Wrócisz? – ponowił pytanie, które było raczej prośbą.
                -Nie wiem, Liam – powiedziałam podnosząc na niego wzrok. – Nie mam pojęcia co zrobię. Może wrócę, może wynajmę pokój w hotelu, albo zwyczajnie pójdę do baru i się upiję. Nie wiem. W zasadzie, nie wiele teraz wiem.
                Włożyłam telefon w opaskę na ramię i trzasnęłam drzwiami samochodu. Kluczyk schowałam w zapinaną kieszeń dresów. Liam cały czas obserwował moje poczynania. Widać było, że zastanawia się co powiedzieć. Czy w ogóle warto coś mówić.
                -Wróć – poprosił raz jeszcze. Pokręciłam głową dając mu do zrozumienia, że niczego nie obiecuję i wystartowałam. Chciałam dać sobie porządny wycisk. Zmęczyć się tak, żeby nie móc myśleć o niczym innym. Szukałam zapomnienia. Jak nie uda się w ten sposób, to zamierzałam spróbować w inny.
                Biegłam ile sił w nogach i powietrza w płucach. Gdybym utrzymywała stałe tempo mogłabym biec nawet przez godzinę bez najmniejszej zadyszki, jednak teraz już po chwili brakowało mi tchu. Mimo to, nie poddałam się. Jeszcze przyspieszyłam nie zwracając uwagi na przechodniów, czy samochody. Błagałam w myślach, by to wszystko okazało się nieprawdą.
                Biegłam naprawdę długo, z naprawdę dużą prędkością. Po ponad pół godziny dotarłam do Central Parku. Uwielbiałam to miejsce. Wiecznie tętniące życiem. Każdy mógł tutaj znaleźć coś dla siebie. Stanęłam pod drzewem i spróbowałam złapać oddech. Ścisnęło mnie w gardle, a łzy zaczęły spływać po policzkach. Wpadłam w histerię, której wyczekiwał Tim. Jednak teraz byłam sama. Mogłam sobie na to pozwolić. Zsunęłam się powoli po pniu i usiadłam na ziemi. Objęłam kolana ramionami. Cała drżałam, mimo że na dworze był upał. Nie próbowałam się uspokoić. Chciałam by uleciał ze mnie cały żal. Zanosiłam się od płaczu i szlochałam. Białaczka limfoblastyczna. Taki wyrok dostał Ryan. Choroba, która ma duży procent wyleczalności, dla niego okazała się wyrokiem śmierci. Z każdą minutą coraz bardziej pogrążałam się w rozpaczy. Ukryłam twarz w dłoniach. Nabranie powietrza w płuca okazało się być nie lada przedsięwzięciem. Miałam ochotę krzyczeć, błagać. Byłam w stanie zrobić wszystko, jednak nie pozostało mi nic poza płaczem. Więc płakałam. Nie wiem jak długo to trwało, ani ile ludzi było świadkiem mojej histerii.  Niezbyt wiele zważając na godzinę i to, że ukryłam się z dala od alejki. Gdy po kilkunastu minutach się uspokoiłam byłam wykończona. Teraz nie tylko ciężką drogą i nieprzespaną nocą, ale też atakiem histerii. Mój oddech wciąż był nierównomierny, a ciało drżało. Ale chciałam więcej. Wiedziałam, że poczuję się lepiej. Więc biegłam dalej. Obiegłam Central Park dookoła i znalazłam się w punkcie wyjścia. Oparłam dłonie na kolanach i zgięłam się w pół próbując pozbyć się męczącej kolki. Jednak tak jak myślałam, było lepiej. Czułam się… oczyszczona. Ból w środku nadal pozostał, jednak nie był już tak odczuwalny. Rozejrzałam się dookoła. Na ulicach kręciło się pełno ludzi. Wyciągnęłam telefon z pokrowca i odblokowałam go. Było przed drugą. Na telefonie wyświetlała się ikonka nieodebranego połączenia. Tim sześć razy i Liam piętnaście. A także dwa smsy. Jeden od jednego z nich, drugi od drugiego. Oba z prośbą o powrót do domu. Nie chciał przysparzać im dodatkowych zmartwień ani problemów. Sprawdziłam w telefonie transport do domu. Tak, jak myślałam, metro okazało się być pierwsze. W drodze na przystanek weszłam do sklepu całodobowego i kupiłam paczkę papierosów. Zapaliłam jednego, potem drugiego i kolejnego. W zasadzie, to nie lubiłam palić. Jednak musiałam przyznać, że uspokajało mnie to. A mimo że na zewnątrz wyglądałam jak oaza spokoju, w środku nadal byłam roztrzęsiona. Schowałam paczkę do kieszeni i zeszłam do podziemi. Miałam szczęście, bo gdy stanęłam na peronie, metro podjechało. Weszłam do środka i zajęłam jedno miejsce. Podłączyłam słuchawki do telefonu i włożyłam je w uszy. Po chwili usłyszałam pierwsze nuty ulubionej piosenki. Zatopiłam się w niej, nucąc cicho pod nosem.
***
                Weszłam cicho do mieszkania, licząc na to, że nikogo nie obudzę. Drzwi były otwarte, więc domyśliłam się, że chłopacy zostawili je tak, licząc na to, że wrócę do domu. Weszłam do kuchni, zapalając po drodze światła. Miałam ogromną ochotę na herbatę, ale bałam się narobić hałasu i obudzić Ryana, więc zadowoliłam się butelką wody stojącą na blacie. Odkręciłam ją i wypiłam dużą zawartość z gwinta.
                -Hej – usłyszałam za sobą cichy głos. Odwróciłam się przestraszona. Nie spodziewałam się nikogo napotkać na swojej drodze.
                -Dlaczego nie śpisz? – spytałam. Liam przypatrywał mi się smutno.
                -Czekaliśmy na Ciebie. Musimy porozmawiać.
                Westchnęłam. Nie byłam jeszcze gotowa na rozmowy. Chciałam mieć jeszcze trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Jednak nie było czasu.
                -Dobrze. Tylko wezmę prysznic.
                -Ręcznik leży na pralce – powiedział chłopak i wrócił do salonu. Usiadłam, gdy zniknął mi z oczu. Oparłam łokcie na stole i ukryłam twarz w dłoniach. Musiałam się trzymać. Jeszcze trochę. Szczególnie, że ja naprawdę chciałam wiedzieć. Chciałam wiedzieć na co się piszę, czego się spodziewać. Chciałam też wiedzieć jak to było do tej pory, bo byłam pewna, że Ryan zwyczajnie oszczędził mi wielu sytuacji. Podniosłam się i złapałam małą torbę. Im prędzej, tym lepiej.
                Łazienka była równie przyjemna jak kuchnia. Prysznic, połączony z wanną, pralka, kilka sznurków na pranie. Zwyczajne wyposażenie łazienki. Jednak mimo, że mieszkali tutaj trzej chłopacy, no, niektórzy tylko prawie mieszkali, było nadzwyczaj czysto. Domyśliłam się, że to przede wszystkim ze względu na chorobę tak bardzo dbali o higienę i porządek.

                Weszłam pod prysznic. Stałam chwilę pod strumieniami wody. Miałam nadzieję, że ciepło zadziała kojąco na moje zmęczone i bardzo obolałe mięśnie. Jak najszybciej chciałam mieć tę konieczną rozmowę za sobą, szczególnie, że nie wiedziałam ile jeszcze zniosę po tak intensywnym dniu. Wytarłam się pospiesznie, przez co ubranie kleiło się do mojego ciała. Za piżamę służyły mi stare dresy i top na ramiączkach. Rozczesałam włosy ciągnąc je niemiłosiernie. Jednak zawsze tak było. Ot, zalety posiadania długich włosów. Przed wyjściem z łazienki spojrzałam w lustro. Wyglądałam jak żywy trup. Oczy były wciąż zaczerwienione od płaczu, a pod nimi rosły sine worki. Zmęczenie, stres i bezsenność nie są dobrym połączeniem. Odetchnęłam odganiając od siebie złe myśli. Poradzę sobie z tym, pomyślałam. Ze wszystkim sobie poradzę.

2 komentarze:

  1. Hej ;) z gory przepraszam za bledy, komentuje na telefonie.
    Ten rozdzaił przepełniony jest bólem i chyba o to ci chodzilo, co? Uważam że swietnie oddalaś nastroj bohaterki.
    Czekam z niecierpliwoscia na kolejna czesc. Uwielbiam to co piszesz.
    Kurde prosze aby chlopak jeszcze pozyl jakis czas. Domyslam sie ze wyleczyc sie go nie da.
    Mam badzieje ze dziewczyna bedzie miala oparcie w Liamie i w swoim bracie.
    Okej pozdrawiam.
    Kiluli ;)
    Nie przestawaj nigdy pisac bo wychodzi Ci to idealnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity opis rozpaczy, naprawdę sama się wzruszyłam i współczuję jej ogromnie ;--;. Biedne dziecko.
    Fajne takie Katharsis w Central Parku. ♥
    Oczywiście, że sobie z tym poradzi. Tylko coś za mało wspomina o poprzednim życiu w Atlancie. Tylko o Rynanie teraz, czyżby nadal go kochała? :x
    I o czym muszą porozmawiać??? Aaargh i do tego zrobiłaś z niej palaczkę, e,e foch xd.
    Puozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń